Było to bardzo, bardzo dawno temu. W Polsce panował król Władysław Jagiełło, może już o nim słyszeliście? Na pewno wiecie, że był odważny i pokonał Krzyżaków w bitwie pod Grunwaldem, ale nie wiecie, że kochał jeść kisiel owsiany (a fuj, prawda?), duszoną rzepę i pił dużo mleka. Ale do rzeczy: zanim król pokonał Krzyżaków, długo szykował się do bitwy, która miała na zawsze zmienić historię.
Krzyżacy to zakon – tacy trochę żołnierze, trochę mnisi. W każdym razie – chcieli rządzić w Europie, pech chciał, że trafili i do Polski. Tu zaprosił ich Konrad Mazowiecki, o nieszczęsny książę! Myślał, że pomogą mu w walce z pogańskimi plemionami, a oni zostali tutaj na dłużej. I zaczęli się upominać o kolejne ziemie.
Król Władysław miał tego dość. Wyzwał Krzyżaków na bitwę. Ta miała się rozpocząć 15 lipca 1410 roku. Król i wielki mistrz zakonu krzyżackiego Ulrich von Jungingen dobrze się do niej przygotowali. O samej bitwie będziecie pewnie uczyć się w szkole, albo już poznaliście tę historię. My opowiemy wam inną – o tym, jak wieś Mortęgi załaskotała Krzyżaków.
Wojska polskie i krzyżackie nadciągały z dwóch różnych stron, wszyscy zmierzali pod Grunwald, gdzie bitwa miała się rozegrać. Krzyżacy niezbyt dobrze znali teren, pogubili się. Jeden z oddziałów zawędrował do wsi Mortęgi. Ludzie z Mortęg widzieli ich z daleka, więc mogli się przygotować.
Widzieliście kiedyś film “Kevin sam w domu”? No właśnie, ludzie z Mortęg mieli podobne pomysły, jak Kevin. Najpierw krzyżacki oddział wpadł do głębokiego rowu, który ludzie wykopali, a potem przykryli gałęziami – żołnierze bardzo się potłukli spadając jeden na drugiego. Wołali na pomoc wielkiego mistrza von Jungingena, ale ten nie mógł ich usłyszeć, ponieważ był z zupełnie innej strony. Krzyżacy jakoś wydostali się z dołu, jeden wspinał się po plecach drugiego, jak po drabinie. Niestety, ten ostatni został na zawsze w dole; podobno wciąż tam jest i przeklina po krzyżacku; no ale to tylko legenda… Co prawda mieszkańcy Mortęg zarzekają się, że w bezchmurne noce wciąż można go usłyszeć.
Kilkunastu żołnierzy weszło do wioski. Było cicho, nawet powietrze się nie ruszało, koń nie parsknął, kura nie zagdakała. Zdziwieni byli Krzyżacy tą ciszą, ale szli dalej. I nagle otworzyły się drzwi pierwszej chaty, potem drugiej i trzeciej – w stronę Krzyżaków poleciały pęcherze ze smołą (nie było wtedy foliówek, pamiętajcie). Kiedy smoła oblepiła ich od stóp do głów i nic nie widzieli, podbiegły do nich kobiety, które wysypały na nich worki z pierzem. Oczywiście pierze przykleiło się do smoły skutecznie, Krzyżacy wyglądali, jak kurczaki – takie białe kulki, które toczyły się przez wieś wpadając do rowów, potykając się o kamienie. Próbowali zdjąć zbroje, co wcale nie jest takie łatwe, ponieważ zbroja waży więcej niż spodnie i podkoszulek. Ogromnie się męczyli. Kiedy wreszcie pozbyli się tego żelastwa, rzucili się w trawę, żeby odpocząć. Ciężko sapali, z trudem łapali oddech.
Wtedy ludzie otworzyli zagrody i wypuścili z nich kucyki szetlandzkie – każdy gospodarz miał co najmniej dwa, nikt nie wie zresztą, skąd się wzięły w Mortęgach, ale przygarnięto je i hodowano od dawna. Kucyki podeszły do żołnierzy i zaczęły ich obwąchiwać, a potem trącać kopytkami. A to już było trudne do zniesienia, bo powodowało nieznośne łaskotki.
Krzyżacy pękali ze śmiechu, bo wiadomo, że łaskotki to śmiech, którego nie można opanować. Jeden czy drugi wyzionął ducha, zwyczajnie zaśmiał się na śmierć. Inni uciekali w popłochu, biegnąc przed siebie kilka kilometrów aż dotarli pod Grunwald, gdzie już toczyła się bitwa. Król Władysław i wielki mistrz von Jungingen zdębieli, bo nigdy w życiu nie widzieli takiego dziwactwa – niby człowiek, a w pierzu; niby ma dwie nogi, a toczy się jak kulka. Krzyżacy uciekający z Mortęg krzyczeli po krzyżacku do swoich, żeby ci nie strzelali do nich z łuków. W tej wielkiej bitewnej wrzawie mało co było słychać. Część krzyżackich oddziałów uciekła w popłochu zostawiając na polu walki broń.
Krzyżacy, którzy bitwę przegrali, długo jeszcze opowiadali, że lepiej omijać Mortęgi, ponieważ tam ludzi zamienia się w stwory, którym rośnie pierze. Niektórzy przekonywali nawet, że kto wejdzie do wsi, ten staje się kurczakiem, na którego poluje dzika bestia.
Ową dziką bestią był oczywiście kucyk szetlandzki. I wiecie co? W mini zoo, które jest tuż obok pałacu w Mortęgach, mieszka taki kucyk. Ciekawe, czy pochodzi z tych kucyków, które łaskotkami pokonały Krzyżaków.
Legendy Warmii i Mazur poznajemy dzięki Pałacowi Mortęgi Hotel&SPA, który tworzy te opowieści dla swoich młodszych Gości, aby urozmaicić pobyt w zabytkowym Pałacu.