Metody leczenia chorób zmieniały się z czasem. Kilkaset, a nawet kilka tysięcy lat temu stosowano techniki, o których nikt by teraz nawet nie pomyślał. Używając szczątków starożytnych Egipcjan czy mięsa krowy próbowano uleczyć najcięższe z chorób
Dziwne dla nas lekarstwa były normalnością w takich miejscach jak Babilonia, Chiny czy Egipt. Okazuje się jednak, że niektóre z nich przetrwały nawet do XIX czy nawet początków XX w. Wszystko wzięło się jednak stąd, że żyjący na długo przed nami lekarze zupełnie nie znali źródeł wielu dolegliwości. Starali się zatem pomagać pacjentom poniekąd na oślep. Jedną z teorii, mówiących o przyczynach występowania chorób była tzw. teoria humoralna autorstwa słynnego Hipokratesa. Zgodnie z nią w ciele człowieka krążyły cztery ciecze (humory): krew, flegma, żółć i czarna żółć. Jeśli człowiek był zdrowy to można było pomiędzy nimi zauważyć równowagę. Jeśli jednak któregoś składnika było więcej to oznaczało to zaburzenia. Zgodnie z tą logiką np. krwotoki oznaczały nadmiar krwi, którą trzeba było upuścić. Przełom w medycynie i leczeniu nastąpił dopiero w XIX w. w czasach prekursora mikrobiologii Ludwika Pasteura.
Tych abstrakcyjnych metod leczenia było jednak więcej. Jeden z najlepszych starożytnych lekarzy Claudius Galenus – znany jako Galen – zatrucie pokarmowe leczył np. zgniłymi rybami. To jednak nie koniec. W Europie uważano, że świetnym lekarstwem są również sproszkowane starożytne mumie egipskie. Wszystkiemu winna była jednak nieszczęsna pomyłka tłumacza Gerarda z Cremony. W średniowieczu Arabowie używali leku zwanego „mumiją”. Pod taką nazwą krył się bitumin – specyfik ściągający rany i pomocny przy zatruciach pasożytami. W XII wieku wspomniany Gerard z Cremony nazwę „mumija” przetłumaczył jednak błędnie jako „mumia”, określając nią mirrę służącą do balsamowania zwłok, a nie naturalny bitumin. W efekcie tej pomyłki w Europie do leków zamiast bituminu zaczęto dodawać sproszkowane fragmenty zwłok starożytnych Egipcjan.
Dzięki temu narodził się jednak całkiem opłacalny biznes, który polegał na transportowaniu starożytnych mumii do Europy. Dla Egipcjan tego typu leczeni było jednak niedopuszczalne, więc sami nie chcieli robić sobie użytku z mumii. Równie skuteczne dla żyjących wtedy ludzi miały być też czaszki ludzkie tych, którzy tragicznie zmarli, i to najlepiej młodo. Również w Egipcie jako środki do leczenia różnych przypadłości używano kantaryd, czyli małych chrząszczy zwanych muszką hiszpańską. Zawarta w nich kantarydyna, powodowała sztywnienie i puchnięcie członków.
W Babilonii jako składnika leczniczych mikstur używano popiołu z psich czaszek. Z kolei w starożytnych Indiach cennym środkiem do pielęgnacji cery były odchody krokodyla. Ze względu m.in. na niebezpieczeństwo z jakim wiązało się ich zdobycie były bardzo drogie, dlatego często je podrabiano.
Współcześnie doskonałym środkiem do wyleczenia wyjątkowo trudnych w gojeniu używa się opatrunków, pod które wkładane są larwy much. Wyjadają one martwą, gnijącą tkankę, a zdrową pozostawiają nietkniętą. Wystarczy zdjąć opatrunek i – dzięki pracy owych larw – rana jest wyczyszczona. To jeden z nielicznych przykładów na to, że dawne tradycje lecznicze nadal mogą się pojawiać we współczesnej medycynie, zarówno tej konwencjonalnej jak i niekonwencjonalnej.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl