Leczenie chłoniaków z reguły jest trudne. Są one zazwyczaj grupą nawet kilkudziesięciu jednostek chorobowych. Co ważne, każda z nich wymaga osobnego sposobu leczenia. Eksperci widzą jednak światełko w tunelu
Naukowcy twierdzą, że znacznie poprawia się skuteczność leczenia chłoniaków, nawet tych, z którymi trudno było sobie wcześniej poradzić. Wszystko dzięki postępowi leczenia. Zwiększa się zachorowalność, ale równocześnie znacznie łatwiej jest leczyć te przypadłości. Te wskazania dotyczą także Polski.
Trudno jednak mówić o uniwersalnych rokowaniach. U każdego choroba przebiega inaczej. Postęp jest jednak zauważalny w przypadku wielu jej postaci i na każdym niemal etapie rozwoju, nawet wtedy, gdy jest ona zaawansowana i oporna na leczenie. Najlepiej rokują oczywiście osoby borykające się z chłoniakiem o małej dynamice Jest ich około 40% wszystkich chorych. Diagnozy dotyczące chłoniaków nie są żadnym wyrokiem. Czasami osoby mierzące się z tą chorobą mogą żyć spokojnie nawet kilkadziesiąt kolejnych lat. Muszą być jednak odpowiednio monitorowani.
U 40% chorych chłoniak przebiega natomiast agresywnie. Tutaj niezastąpione są intensywne metody leczenia. Wszystko zależy jednak od tego, jak chory zareaguje na terapię. Do wyboru jest wiele leków, które można wykorzystać na różnych, nawet zawansowanych etapach choroby, takie jak rytuksymab. Stosowane są zarówno klasyczne chemioterapeutyki, jak i leki w terapii celowanej oraz immunoterapeutyki, czyli leki działające na układ odpornościowy, takie jak lenalidomid.
Z powodzeniem stosowane są również przeszczepy krwiotwórczych komórek macierzystych, pobranych z krwi obwodowej od samego chorego i poddanych odpowiedniej obróbce, albo od obcego dawcy.
Spore problemy mogą się natomiast pojawić, gdy choroba osiąga już znaczny poziom zaawansowania, a do tego nie do końca reaguje na zastosowaną terapię. Najczęściej dotyczy to chłoniaków nieziarniczych z komórek B, czyli atakujących niektóre białe krwinki (limfocyty typu B).
W tej sytuacji pacjenci coraz częściej stawiają na nowy lek o nazwie piksantron, który został zarejestrowany pod koniec 2015 roku. Wyróżnia się on między innymi tym, że nie jest aż tak szkodliwy dla serca i kosztuje znacznie mniej niż inne terapie, za które trzeba zapłacić 30-50 tysięcy złotych za miesiąc leczenia. Co ważne, muszą być one stosowane do końca życia chorego.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl