Dziś etykiety posiadają informacje o kaloryczności. Brytyjscy badacze uważają jednak, że trzeba pójść dalej: wytłumaczyć konsumentom, ile wysiłku trzeba włożyć, by te kalorie spalić. Dobry pomysł?
Szklanka soku owocowego ma 100 kalorii – tego dowiadujemy się z etykiety, gdzie wartość energetyczna podawana jest obowiązkowo. Coraz częściej podobne wyliczenia znajdziemy także w menu restauracji, a sami kaloryczność mierzymy online, gdy chcemy oszacować własnej roboty dania pod względem energii.
To wszystko dobre kroki, ale – zdaniem nowego badania opublikowanego w „Journal of Epidemiology and Community Health” – to też za mało. Większość konsumentów nie ma bowiem zielonego pojęcia, ile wysiłku trzeba włożyć, by spalić konkretną wartość i utrzymać odpowiedni bilans energetyczny.
Jeśli więc słyszymy, że szklanka soku ma 100 kalorii, to nie brzmi to w żaden sposób niepokojąco. Natomiast jeśli zdamy sobie sprawę, że spalenie takiej szklanki soku (czy choćby niesławnej coli) wymaga ponad 10 minut biegu, to możemy spojrzeć na sprawę inaczej.
Tak przynajmniej przekonuje prof. Amanda Daley z Loughborough University, główna autorka wspomnianej pracy. Przeanalizowała ona 14 badań, podczas których konsumenci byli informowani o wysiłku koniecznym do spalenia produktów spożywczych. Wniosek: z taką świadomością ludzie dokonują znacznie zdrowszych wyborów, ograniczając konsumpcję średnio o 200 kalorii dzienni.
I już czytając podane przez badaczy przykłady może się odechcieć ulubionych smakołyków. Batonik czekoladowy – ponad 20 minut biegu. Duży burger może wymagać prawie godziny wysiłku, a po zjedzeniu pizzy trzeba by spacerować 4 godziny.
– Zwracamy uwagę na różne sposoby ułatwiające podjęcie właściwej decyzji o tym, co warto zjeść i w jakich ilościach, oraz przekonujące do większego wysiłku fizycznego – mówi prof. Daley.
Źródło: Journal of Epidemiology and Community Health / PAP – Nauka w Polsce